wtorek, 18 marca 2014

Prolog.

Szłam poboczem ruchliwej ulicy, pośród mijających mnie samochodów. Mój wzrok skupiony był na moich własnych nogach. Co chwilę poprawiałam ramiączka plecaka, przenosząc jego ciężar z jednego ramienia na drugie. Ciepłe wiosenne powietrze rozwiewało moje ciemne włosy, przez co wpadały na moją twarz. Skręciłam w boczną uliczkę prowadzącą na skróty do parku do którego weszłam po paru minutach.
Szłam przed siebie od czasu do czasu rozglądając się za siebie. Skierowałam się do swojego ulubionego miejsca do którego zawsze uciekałam gdy nie mogłam znaleźć spokoju w samej sobie. Przeskoczyłam po kamieniach na drugą stronę dużego oczka wodnego i usiadłam między drzewami opierając się o jedno z nich. Ściągnęłam plecak z moich pleców i wzdychając głośno, wyciągnęłam z niego mój pamiętnik i długopis. Wyrwałam jedną kartkę i położyłam ją na zarysowanej okładce.
Wiele razy poprawiałam trzymanie długopisu nie wiedząc od czego zacząć. Chciałam napisać wszystko dokładnie, nie pominąć żadnego szczegółu i powodu dla którego chciałam to zrobić.
Odrzuciłam kartkę i długopis na bok i wyciągnęłam paczkę papierosów. Chwyciłam jednego i włożyłam go do ust by po chwili go odpalić. Zaciągnęłam się po czym wypuściłam dym.
Zastanawiałam się co właściwie chcę napisać w tym liście. Przeprosiny? Wytłumaczenie?
Pełno myśli kłębiło się w mojej głowie.
Zaczęłam przypominać sobie chwile szczęścia z mojego dzieciństwa. Te chwile w których byłam naprawdę szczęśliwa a uśmiech na moich ustach był szczery i niewinny. Kiedy wstając rano cieszyłam się na kolejne przygody i cenne lekcje.
Zaśmiałam się pod nosem.
- Byłaś naiwna – powiedziałam sama do siebie kręcąc głową.
Prawda jest taka, że kiedy stajesz się nastolatkiem zaczynasz zauważać, że nie jesteś tak dobry jak każdy zawsze ci wmawiał a świat nie jest tak kolorowy jak ci się zawsze wydawało.
Ten cytat był wyryty na moim sercu jak na kamiennej tabliczce.
Zgasiłam papierosa i znowu chwyciłam długopis i kartkę. Nie wiedziałam czy chcę żeby moje pożegnanie było długie czy krótkie. Czy mój ostatni list ma być długi czy krótki.
- Pieprzyć to – szepnęłam i napisałam dużymi literami na kartce
„PAMIĘTAJCIE, ŻE WAS KOCHAM. PO PROSTU NIE MAM SIŁY CIĄGNĄC MOJEGO BEZSENSOWNEGO ŻYCIA. JEST TO MOJE POŻEGNANIE ALE CHCE ŻEBYŚCIE ZAPAMIĘTALI MNIE JAKO WASZĄ UŚMIECHNIĘTĄ MAŁĄ CÓRECZKĘ. KOCHAM WAS. KOCHAM KOCHAM KOCHAM. DO ZOBACZENIA”
Zgięłam kartkę w pół i wcisnęłam ją do koperty na której było napisane: do rodziców.
Wcisnęłam wszystko do plecaka znowu zarzucając go na plecy i przechodząc tą samą drogę, wyszłam z parku i ruszyłam w kierunku mostu.
Samochody przejeżdżały obok mnie. Zatrzymałam się na środku i rozejrzałam dookoła - nie było nikogo. Wyciągnęłam kopertę z plecaka i położyłam ją na chodniku przyciskając kamieniami które znalazłam obok. Oparłam plecak o barierki i wychyliłam się przez nią.
Samochody pędziły ulicą. Tak jak zawsze.
Przerzuciłam nogi po kolei przez barierkę i stanęłam na skraju mostu. Usłyszałam piski zatrzymujących się samochodów. Odwróciłam głowę by zobaczyć jak ludzie wysiadają z samochodów i zaczyna się robić szum.
Spojrzałam w dół a wiatr rozwiewał moje włosy. Trzymałam się poręczy. Słyszałam za sobą głosy:
„nie skacz proszę” „podaj mi rękę” „wezwijcie pomoc”.
Pokręciłam głową z rozbawieniem i odwróciłam się do nich.
- Nie macie po co wzywać pomocy – uśmiechnęłam się do nich i z powrotem spojrzałam w dół – Mi już nic nie pomoże.
***
- Skarbie, prosimy cię, chodź tu do nas – szlochała moja mama.
- Kochanie, wszystko się ułoży, zapewnimy ci najlepszą pomoc – dodał mój tata.
- Nie! Nic się nie ułoży rozumiecie?! Nie chcę tego ciągnąć! - krzyknęłam – Przepraszam was naprawdę – spojrzałam na nich.
Patrzyłam w dół. Zastanawiałam się dlaczego jeszcze nie skoczyłam. Byłam pewna tego co chcę zrobić. Jedyne czego się bałam to chyba upadku.
Jedna z kobiet z pogotowia zbliżała się do mnie.
- Proszę cię, podaj mi rękę – mówiła spokojnie co chwile zmniejszając dystans między nami – Proszę, spójrz na rodziców jak się martwią. Zrób to dla nich – wyciągnęła do mnie rękę.
Wtedy coś we mnie pękło i szybko przeszłam przez poręcz chwytając jej rękę
- Bardzo dobrze – pogłaskała mnie uspokajająco po plecach. Moi rodzice podbiegli i objęli mnie. Moja mama całowała moje czoło i odgarniała z niego włosy.
- Kochanie, będzie dobrze. Mama jest przy tobie – Wtuliłam się w jej szyję a łzy popłynęły po moich policzkach.
- Przepraszam – szepnęłam przez łzy.
***

Siedziałam w karetce. Lekarz świecił mi latarką w oczy, ale ja kompletnie nie reagowałam. Patrzyłam tępo w jeden punkt. Co chwile poprawiałam koc którym byłam owinięta.
- Tak, zgadzamy się na jej leczenie – usłyszałam głos mojego taty.
- Czyli wyrażają państwo zgodę na zabranie jej do szpitala psychiatrycznego dla młodzieży?
- Tak
Moje oczy nagle się rozszerzyły i wstałam szybko wybiegając z karetki i podbiegłam do rodziców.
- Chcecie mnie wsadzić do psychiatryka! Nie chcę tam jechać tato! - płakałam ciągnąć go błagalnie za rękę.

- Pomogą ci tam skarbie – powiedział i pocałował mnie w czoło. Zaczęłam się wyrywać ratownikom którzy ciągnęli mnie do ambulansu. Wyrywałam się w całej siły, ale byli silniejsi. Poczułam ukłucie i nagły stan błogości. Straciłam siły i poczułam jak moje mięśnie robią się miękkie. Moje powieki zaczęły robić się ciężkie i po chwili kompletnie straciłam świadomość.

1 komentarz:

  1. Oo własnie trafiłam na tego bloga, świetny! Dopiero prolog a mi się już podoba. Ahh nie będę się rozpisywać, idę czytać dalej! ;**

    OdpowiedzUsuń